Niemieckie Alcatraz na Odrze. Byli tu Rosjanie, teraz będą migranci

„Uwaga! Nie wchodzić i nie wjeżdżać!”. Wolfgang Henschel ostrzeżeniem się nie przejmuje. – To będzie takie nasze Alcatraz – mówi sołtys Kuestrin-Kietz i przedziera się w głąb odrzańskiej wyspy. Tutaj rząd federalny chce postawić obóz dla migrantów. Będą odsyłani do Polski.

You are currently viewing Niemieckie Alcatraz na Odrze. Byli tu Rosjanie, teraz będą migranci

Żar jest taki, że na masce samochodu można by smażyć jajecznicę. Dwa pasy A4 zakorkowane. Żeby dostać się do Ludwigsdorf, trzeba czekać ponad pół godziny. Wreszcie moja kolej. „Guten Morgen, Ausweis bitte” – funkcjonariusz jest miły, ale stanowczy. Punkt kontroli Niemcy urządzili w miejscu, w którym kiedyś było przejście graniczne.

Z całej infrastruktury zostało tylko kilka zabudowań biurowych, zajmowanych teraz przez policję. Dlatego w październiku 2023, gdy niemieckie MSW zdecydowało o przywróceniu kontroli, dla funkcjonariuszy Straży Granicznej trzeba było ustawić namioty.

Migracyjny rekord za rekordem

Wpływ na sytuację na granicy na Odrze i Nysie miały wydarzenia na innej granicy – tej polsko-białoruskiej. Efekty wojna hybrydowej Łukaszenki i Putina wypowiedzianej Zachodowi widać właśnie w Ludwigsdorf.

Z problemem migracji, bo o to chodzi, Berlin zmaga się od 2015 roku. Kiedy rządziła jeszcze Angela Merkel do Niemiec zjechały wtedy setki tysięcy ludzi, szukając schronienia. Teraz liczba napływających jest oczywiście mniejsza, ale zmieniła się forma i kierunki, z których docierają migranci.

Główna trasa przerzutowa prowadzi teraz przez Polskę. Tylko od 1 stycznia 2024 do końca kwietnia Niemcy zarejestrowali łącznie 5,6 tys. nielegalnych migrantów, którzy próbowali się do nich przedostać z Polski. W tym okresie zawrócili do nas ok. 3,5 tys. osób. Obecne wydarzenia są więc wypadkową tego, z czym Niemcy zmagają się już od kilku lat.

– Nielegalna migracja, to nasza codzienność – mówi Michael Engler, rzecznik policji z regionu Görlitz i Ludwigsdorf.

Przyglądamy się chwilę pracy funkcjonariuszy. Do namiotu podjeżdża dostawczy renault. Jest „Guten Morgen, Ausweis bitte”, ale tym razem kierowca musi pokazać, co ma na pace. Bez szemrania wykonuje polecenie.

– Od 16 października działamy tak 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu – mówi Engler. – Na autostradzie oczywiście ruch jest największy, więc i intensywność kontroli musi taka być. To nie znaczy, że zatrzymujemy wszystkie pojazdy. Przeprowadzamy wyrywkowe kontrole samochodów osobowych, dostawczych, minibusów i autobusów. Ciężarówki zatrzymujemy tylko w szczególnych przypadkach – wyjaśnia.

W samym mieście kontrole też się zdarzają, ale nie są już intensywne.

– Burmistrz (Zgorzelca – red.) pewnie przekląłby nas, gdyby tak to wyglądało – żartuje rzecznik. – Naszą godziną zero był sierpień 2021. Około 40 km stąd, w zupełnie niespodziewanym miejscu, nagle pojawili się migranci z Iraku. Nie minęło wiele czasu, a znowu dostrzeżono tam dużą grupę z migrantami, która została przejęta. Po trzecim zaczęliśmy przyglądać się temu dokładniej. To był moment, „w którym się zaczęło”. Sprawcą tego był Łukaszenka i to, co do teraz widzimy na granicy polsko-białoruskiej – tłumaczy Engler ocierając pot z czoła.

– Obecnie największy ruch mamy właśnie związany z trasą białoruską, ale to potrafi się zmieniać, bo są dni, kiedy przeważają migranci z trasy bałkańskiej. Najgorzej jest, gdy nie jest równocześnie opanowana sytuacja na granicy serbsko-węgierskiej i polsko-białoruskiej. Wtedy mamy dużo więcej pracy – opowiada Engler i sięga po drugą już butelkę wody.

Tak było we wrześniu 2023 roku. Rzecznik i inni funkcjonariusze pamiętają to do dzisiaj.

– 14 września, tylko na naszym odcinku od Mużakowa [Bad Muskau – red.] do Görlitz, zatrzymaliśmy łącznie 211 migrantów w 24 godziny, a przecież to stosunkowo niedługi odcinek. Rekord nie utrzymał się długo. Parę dni później, w ciągu doby, wpadło 246 migrantów. Trzeba było rzucić wszystkie dostępne siły – podkreśla Engler.

Dziś sytuacja jest lepsza niż w 2023 roku, co nie oznacza, że nie ma co robić. Oficjalne statystyki federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców pokazują, że Niemcy zarejestrowali w pierwszej połowie 2024 roku 121,4 tys. wniosków o azyl. W analogicznym okresie roku poprzedniego było ich 150 tys. Spadek widać, choć liczby nadal są olbrzymie.

Na tyle duże, że ośrodki pierwszego kontaktu, do których trafiają ubiegający się o azyl, są przepełnione. Dlatego są powiększane, a poszukiwane są ciągle nowe miejsca, do których mogliby trafić migranci. W graniczącej z Polską Saksonii istnieją trzy takie ośrodki: w Dreźnie, Lipsku i Chociebużu.

Migranci zawracani do Polski

– Nie wystarczy powiedzieć „azyl”, żeby zostać w Niemczech i trafić do ośrodka – tłumaczy Engler. – Przywrócenie tymczasowych kontroli granicznych daje nam dodatkowe opcje. Możemy choćby odmówić wjazdu na teren Niemiec. Ponadto osoby, które złożyły wniosek o azyl w innym kraju UE, a teraz ponownie ubiegają się o azyl w Niemczech, muszą liczyć się z tym, że zostaną tam odesłane. Nasze właściwe organy sprawdzą to i możliwe, że wniosek o azyl w Niemczech nie będzie dalej rozpatrywany. To oszczędność czasu i pracy – objaśnia.

– Działamy dwutorowo. Informujemy Straż Graniczną w Zgorzelcu i polsko-niemieckie centrum w Świecku, które odpowiada za całą długość granicy – tłumaczy rzecznik. – Migrantów, którzy nie kwalifikują się do azylu odwozimy w rejon mostu, skąd wracają do Polski – tłumaczy Engler i zaznacza, że dzieje się to zazwyczaj błyskawicznie.

Ile takich przypadków było? W samym tylko kwietniu i maju tego roku na granicy z Polską, Czechami, Austrią i Szwajcarią było to 2938 przypadków. Stanowi to około 90-proc. wzrost niż w analogicznym okresie 2023 roku. Na granicy polsko-niemieckiej w okresie od 1 stycznia do 30 czerwca tego roku było to łącznie 5718 przypadków zawróceń – wynika z przekazanych przez niemiecką policję federalną Wirtualnej Polsce statystyk.

„Kładka migrantów”. Gorący punkt na mapie

Z posterunku granicznego w Ludwigsdorfie jadę do odległego o 20 km Ostritz. Senne miasteczko było niedawno gorącym punktem na mapie nielegalnej migracji. Trasę migrantów „zareklamowały” w sieci nagrania, na których widać było, jak przemykają kładką nad Nysą Łużycką prowadzącą z polskiej stacji kolejowej Krzewina Zgorzelecka do Ostritz.

Nieopodal kładki stoi restauracja, która czasy świetności ma dawno za sobą i popadający w ruinę zespół budynków przemysłowych. Jest też pętla autobusowa. Stąd do kładki jest kilkadziesiąt metrów. Miajam brudną tablicę informacyjną, słupy graniczne i wielki biało-czerwony kamień informujący, że zaraz będę w Polsce. Na polskim końcu kładki mały sklep z napisem „Tanie papierosy”, a w środku jego właściciel, pan Krzysztof. Mimowolnie był świadkiem „wędrówki narodów”, bo nie ruszając się z miejsca, widzi drogę prowadzącą do dworca i kładkę.

– Najwięcej migrantów było w drugiej połowie zeszłego roku – opowiada zza lady pan Krzysztof. – Teraz jest jako tako spokojnie.

Sklepikarz ma swoje spostrzeżenia. – Busy z migrantami zawsze nadjeżdżają od północy, tak ich nawigacja najwyraźniej prowadzi – opowiada. – Oni się w zasadzie z busa do busa przesiadają. Tutaj podjeżdżają, przechodzą na drugą stronę, a tam już czeka na nich niemiecka policja, która zgarnia ich do radiowozów.

– Ale jak to? – pytam zdziwiony.

– No teraz ich zabiera, bo służby czujne są i już wiedzą, co tu się dzieje – wyjaśnia mężczyzna i dodaje, że „godzina nie miała znaczenia, bo busy pojawiały się przez cały dzień”.

Jakby na potwierdzenie słów o „czujności” zza rogu wyjeżdża patrol naszej Straży Granicznej.

– O widzi pan? – triumfuje sklepikarz. – Może z nimi pan porozmawia?

Porozmawiać nie zdążyłem, bo pogranicznicy tak szybko, jak się pojawili, tak szybko zniknęli. Pan Krzysztof wraca do swojej opowieści. Zdradza jeszcze jeden szczegół, który zauważył: – Najczęściej busy są na gdańskich rejestracjach. Tych białostockich, szczecińskich czy z Bielska-Białej jest mniej.

Wracam na niemiecką stronę. W międzyczasie i tam zdążył pojawić się patrol. Tłumaczę policjantom, że jestem tu w sprawie migracji i nagrań, z których wynika, że kładka stała się niezwykle popularna wśród przemytników.

– To prawda. Jesteśmy tu z tego samego powodu – rzuca młodszy z funkcjonariuszy. – Dzisiaj jest, jak pan widzi, bardzo spokojnie. Ale różnie to bywa.

Ośrodek na granicy

Napływ migrantów to jedno, co z nimi zrobić – drugie. Ośrodki pierwszego kontaktu są przepełnione i ciągle rozbudowywane. Władze federalne w ramach przepisów solidarnościowych dokonują relokacji migrantów. Tych, którzy nie otrzymują pozwolenia na pobyt nad Sprewą czeka deportacja. Zanim to nastąpi, muszą być jednak umieszczeni w specjalnych ośrodkach.

Sprawa takiego ośrodka rozgrzała ostatnio polski Kostrzyn nad Odrą i Küstrin-Kietz, małą wieś po drugiej stronie granicy. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Brandenburgii stara się o umowę dzierżawy planowanego „centrum wyjściowego” poinformował właśnie Michael Stübgen, szef brandenburskiego MSW.

Warunkiem niezbędnym do powstania centrum jest zatwierdzenie w budżecie kraju związkowego Brandenburgia na rok 2025/2026. Odpowiedzialne za jego powstanie jest brandenburskie MSW i Centralny Urząd ds. Cudzoziemców kraju związkowego Brandenburgia (ZABH). Sama nieruchomość jest bowiem własnością landu Brandenburgia.

Chodzi o wyspę na Odrze. Stojące na niej koszary – pamiętające jeszcze czasy keisera – od roku 1945 do 1993 zajmowały „sojusznicze” oddziały sowieckie. Dziś koszary, choć znajdują się pod opieką konserwatora, popadają w coraz większą ruinę. To dlatego, że zawsze były ważniejsze wydatki.

Do Küstrin-Kietz docieram po południu. Jedna droga, wzdłuż niej niepozorne domki. Najważniejsze są tu jednak tory – codziennie na pobliską stację docierają tysiące Polaków, którzy przesiadają się i jadą dalej w głąb Niemiec. Na Odrze zbudowano właśnie nowy most kolejowy, dzięki któremu pociągi będą docierać do Kostrzyna, na razie jednak trzeba dostać się tutaj.

Pod miejscowym domem kultury na ławkach siedzą rodziny miejscowych. Dorośli plotkują, dzieci grają w piłkę. Mówię, co sprowadziło mnie do wioseczki.

– Pan porozmawia z sołtysem. To u nas gorący temat, na pewno chętnie wszystko odpowie – wyrywa się jedna z kobiet i sięga po telefon: – Wolfgang, jest tu dziennikarz z Polski, przyjedziesz?

Nie minęły dwie minuty, a Wolfgang Henschel jest już na miejscu. Przyszedł z Katrin Balk ze stowarzyszenia Schöner Leben (Piękne życie) w Küstrin-Kietz.

Siadamy w sali gier domu kultury. W jednym kącie stół do piłkarzyków, w drugim do ping-ponga. Na ścianach plakaty i dyplomy młodych sportowców. Dzieciaki beztrosko naparzają w piłkarzyki, a Henschel i Balk tłumaczą mi, dlaczego życie w wiosce wkrótce może przestać być piękne.

– Jesteśmy jednoznacznie przeciwko planom rządu. Nie ma tutaj ani jednego mieszkańca, który powie „hura, powstanie ośrodka, to świetny pomysł” – mówi sołtys Henschel. – Szacowany koszt obozu to ok. 10 mln euro. Planowany jest na jakieś 250 osób, ale to jeszcze kwestia ustaleń. W każdym razie ma to być instalacja otwarta, a to oznacza, że migranci będą mogli swobodnie wychodzić. Istnieją obawy, że powstanie ośrodka jest planowane w najbardziej nieatrakcyjnym dla migrantów miejscu, tylko po to, żeby sami pozwolili się deportować tak „dobrowolnie”, jak to tylko możliwe – spekuluje sołtys.

– Ośrodek ma składać się z kontenerów. Jedynym ograniczeniem ilości jest powierzchni wyspy. Ale przecież kontenery można ustawiać jeden na drugim, prawda? – pyta retorycznie Henschel. – Byłeś już na miejscu?

 

 

Gdy słyszy, że najpierw przyszedłem tutaj, ożywia się: – Oprowadzę cię. Sam zobaczysz.

Samochodem docieramy na miejsce w mgnieniu oka.

– To wszystko było przez wiele lat zamknięte – mówi sołtys wskazując na bramę znajdującą się zaraz za mostem. – Tu zaczynał się teren Rosjan. Te garaże na ciężki sprzęt wybudowali sami. Trzymali w nich pojazdy opancerzone i amfibie. Odkąd wyjechali wszystko zarasta i niszczeje.

Faktycznie. Teren jest strasznie zapuszczony. Budynki koszar są pozbawione okien, a roślinność penetruje już niemal każde wnętrze. Istny busz. Idziemy na drugą stroną wyspy, w stronę mostu granicznego na Odrze. Przed nim korek – przeprawa jest w złym stanie technicznym i wprowadzono ruch wahadłowy, a akurat są godziny szczytu.

W oddali majaczy nowy most kolejowy ten, który otworzą pod koniec lipca.

– Idziemy dalej – zachęca Henschel i myk przez dziurę w płocie. Szybko dochodzimy do kolejnej bramy. Napis ostrzega: „Achtung! Betreten und Befahren verboten! Ehemalige militaerische Kasernenanlage. Von der Leigenschaft gehen erhebliche Gefahren fuer Leben und Gesundheit aus. Insbesondere von: Bauwereken, Untererdischen Anlagen, Munition und Munistionsstellen” [„Uwaga! Nie wchodzić i nie wjeżdżać! Dawne koszary wojskowe. Obiekt stwarza znaczne zagrożenie dla życia i zdrowia. W szczególności związane z: robotami budowlanymi, instalacjami podziemnymi, amunicji i składami amunicji” – red.].

– Ciekawe, prawda? – kwituje sołtys. Nie zważając na ostrzeżenia docieramy na centralny plac koszar. – Wyobraź sobie teraz tutaj ośrodek kontenerowy. Teren jest niebezpieczny, niezabezpieczony i straszliwie zaniedbany. Żeby coś tu miało powstać trzeba doprowadzić tutaj wszystkie media. Nie wydaje mi się, żeby te 10 milionów miało wystarczyć – zastanawia się mój przewodnik.

– To nasze takie nadodrzańskie Alcatraz – wypala nagle z ironicznie. Tylko chwilę chodzimy po placu, bo widok do urzekających nie należy, przechodzimy przez kolejną dziurę i jesteśmy już przy samochodach.

– Przeciwko obozowi działamy z Polakami. Wszystkim nam przecież zależy na naszych małych ojczyznach. Chcemy ściągnąć tu turystów, bo mamy naprawdę ładne tereny, a tu bach, chcą nam postawić ten ośrodek. To nie może nikogo zachęcić do wizyty – mówi.

Żegnam się z gościnnym sołtysem i jadę do Kostrzyna nad Odrą.

Samorządy wszystkich krajów, łączcie się

– Rzeczywiście Niemcy u nas byli – potwierdza burmistrz Andrzej Kunt. – Prosili, żebyśmy zajęli wspólne stanowisko, że nam, jako samorządom, pomysł otwartego obozu się nie podoba. Oczywiście się zgodziłem, bo przecież nie trzeba być jakimś jasnowidzem, żeby przewidzieć, że to się w ogóle mieszkańcom podobać nie będzie.

Burmistrz obawia się, że lokacja ośrodka na wyspie mogłaby nieść za sobą wprowadzenie stałych kontroli granicznych, co znacznie utrudniłoby życie mieszkańców Kostrzyna, którzy codziennie pokonują granicę. Andrzej Kunt o sprawie i obawach mieszkańców rozmawiał już z wojewodą lubuskim.

– Tutaj trzeba być naprawdę dużym optymistą, żeby wierzyć, że migranci od nich będą sami przychodzić do Polski. Nie po to od nas uciekali. Ale tak czy inaczej, z tych powodów, o których wspomniałem, to pomysł dobry nie jest – mówi burmistrz.

Za chwilę zabiera mnie w świat wielkiej polityki: – My jesteśmy tylko samorządem, my nie prowadzimy polityki zagranicznej, możemy działać tylko zgodnie z kierunkami polityki zagranicznej państwa. Nie chcemy być odebrani jak tacy, którzy chcą w cudzysłowie narzucić jakąś wolę państwu niemieckiemu. Ono ma prawo decydować o swoich sprawach samodzielnie, więc nie chcemy tu chodzić za jakichś takich wtrącających się. Uważamy, że to nie jest dobra lokalizacja i że działamy na tym szczeblu samorządowym razem.

– Wie pan, kiedy my się tak naprawdę, tak namacalnie przekonaliśmy, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od granicy? Kiedy w czasie pandemii ona była na krótko zamknięta. To były ludzkie dramaty. Nie chcemy, żeby się powtórzyły.

Źródło: wp.pl

Loading

Reklama
Reklama