Prawo jest jasne. Zgodnie z art. 107 Kodeksu wyborczego w dniu głosowania oraz na 24 godziny przed nim prowadzenie agitacji wyborczej, w tym zwoływanie zgromadzeń, organizowanie pochodów i manifestacji, wygłaszanie przemówień oraz rozpowszechnianie materiałów wyborczych jest zabronione. Skoro jednak druga tura odbędzie się tylko w 748 miastach i gminach, to dlaczego w innych też obowiązuje zakaz agitacji?
Słowa z Warszawy mogą wpłynąć na wynik w Krakowie
— Szeroki zasięg oddziaływania mediów i Internetu powoduje, że agitacja wyborcza wpływa na wyborców w gminach i miastach, w których przeprowadzane jest ponowne głosowanie w wyborach wójtów, burmistrzów i prezydentów miast (tzw. II tura wyborów) bez względu na to, gdzie działania agitacyjne są prowadzone — wyjaśnia Sylwester Marciniak, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej. — Zakazu agitacji należy zatem przestrzegać na obszarze całego kraju — podkreśla szef PKW.
To oznacza, że w całej Polsce nie można przekonywać na kogo głosować m.in. w Krakowie, Wrocławiu, Gdyni, Częstochowie, Inowrocławiu, Rzeszowie czy Gliwicach. Można za to zachęcać do udziału w wyborach. Przypomnijmy, że frekwencja w pierwszej turze wyniosła tylko 54,58 proc. W wyborach w 2018 r. była nieco wyższa — 54,9 proc.
Czy można zachęcać do udziału w wyborach?
— Zachęcanie lub zniechęcanie do udziału w wyborach nie stanowi agitacji wyborczej w rozumieniu przepisów Kodeksu wyborczego — wskazuje Sylwester Marciniak. — Działania o takim charakterze mogą więc być prowadzone po zakończeniu kampanii wyborczej przez podmioty nieuczestniczące w wyborach i pod warunkiem że działania te są wolne od wszelkich elementów agitacji wyborczej. Podejmowanie takich działań przez uczestniczące w wyborach komitety wyborcze lub partie polityczne w czasie ciszy wyborczej naruszałoby natomiast zakaz prowadzenia w tym czasie agitacji wyborczej — wyjaśnia szef PKW. Co to oznacza w praktyce?
Politycy nie mogą zachęcać do uczestniczenia w wyborach, ale organizacje pozarządowe już tak, o ile nie sugerują na kogo głosować. Można więc nosić koszulkę „Idź na wybory”, czy apelować o oddanie głosu w mediach społecznościowych. Oczywiście pod jednym warunkiem: nie można wskazywać na kogo oddać głos. Jednym słowem możemy się pochwalić w mediach społecznościowych zdjęciem z lokalu wyborczego, selfie z urną wyborczą, nie można jednak ujawniać, na kogo oddaliśmy głos. To już mogłoby być uznane za agitację wyborczą.
W ciszy wyborczej muszą uważać kierowcy
Wiele osób, a zwłaszcza kandydaci na prezydentów, okleja swoje auta materiałami wyborczymi, a bywa, że i wózki dziecięce. Jeżeli zaś na pojeździe znajdują się jakiekolwiek znaki kojarzone z komitetami lub kandydatami, to korzystanie z niego podczas ciszy wyborczej jest niebezpieczne. Może bowiem zostać uznane właśnie za agitację. Na pewno takim autem nie można się poruszać. Jak jednak wynika z wyroku Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia „oplakatowanego auta” z 2016 r. nie można też zaparkować w pobliżu lokalu wyborczego na czas ciszy wyborczej. Kandydat, który tak zrobił, dostał 300 zł grzywny.
Co z publikacjami w sieci?
PKW podkreśla, że wszystkie zasady mają też zastosowanie do materiałów publikowanych w internecie. To zaś oznacza, że wszystko, co zostało opublikowane w sieci do piątku do północy, może w niej zostać, może być wyszukiwane. Potwierdził to Sąd Najwyższy w postanowieniu z 20 lipca 2010 r. (sygn. SW 83/10). SN uznał, że nie wprowadza rozróżnienia między materiałami agitacyjnymi w zależności od nośnika informacji użytego do ich rozpowszechnienia. Decydujące znaczenie dla oceny naruszenia ciszy wyborczej ma zatem data wyemitowania i udostępnienia treści zamieszczonych na stronie internetowej, a nie data zapoznania się z nimi. Pytanie, jednak czy takie materiały wcześniej opublikowane, mogą być wyświetlane na stronie głównej serwisu, portalu. Na to pytanie tak nam odpowiedziała PKW:
Materiały wyborcze rozpowszechnione w określony sposób, np. umieszczone w konkretnych miejscach na stronach internetowych w trakcie kampanii wyborczej, mogą w tych miejscach pozostać. Natomiast materiały wyborcze, które nie zostały umieszczone na danej stronie internetowej czy w danym portalu przed zakończeniem kampanii nie mogą się w tych miejscach pojawić w czasie „ciszy wyborczej”. Ich pojawienie się (opublikowanie) w „przestrzeni internetowej” w okresie tzw. ciszy wyborczej może zostać uznane za naruszenie tej ciszy zarówno przez podmiot emitujący je (np. Ad Sense), jak i przez podmiot udostępniający miejsce do ich emisji w ramach zawartej umowy — wyjaśnia PKW.
Zrywanie plakatów może słono kosztować
Z drugiej strony plakat, który został umieszczony na płocie w piątek do północy, powinien na nim pozostać w sobotę i niedzielę. Wiele osób myśli zaś, że skoro jest cisza wyborcza to można je zerwać. To jednak tak nie działa. Art. 67 par. 1 Kodeksu wykroczeń mówi, że kto umyślnie uszkadza lub usuwa ogłoszenie wystawione publicznie przez instytucję państwową, samorządową albo organizację społeczną lub też w inny sposób umyślnie uniemożliwia zaznajomienie się z takim ogłoszeniem, podlega karze aresztu albo grzywny w wysokości do 5 tys. zł.
Jak informuje Komenda Powiatowa Policji w Bartoszycach umyślne zniszczenie baneru, może dodatkowo zostać uznane za wykroczenie w postaci uszkodzenia cudzej rzeczy, a gdy wartość strat przekroczy 800 zł — przestępstwa zniszczenia mienia.
Gdzie zgłaszać złamanie ciszy wyborczej?
O tym, co jest dozwolone, a co zabronione, zwykle informuje Państwowa Komisja Wyborcza. To jednak nie ona decyduje o tym, kto złamał ciszę wyborczą. — Oceny konkretnych działań nie dokonują organy wyborcze, lecz organy ścigania i sądy, bowiem naruszenie tzw. ciszy wyborczej stanowi wykroczenie. — przypomina Sylwester Marciniak.
Dlatego o wszelkich przypadkach prowadzenia niedozwolonej kampanii wyborczej należy informować policję lub prokuraturę, a nie komisje wyborcze czy też Krajowe Biuro Wyborcze. To prokuratura kieruje wniosek do sądu w sprawie złamania ciszy wyborczej.
Za agitację w czasie trwania ciszy wyborczej można zostać ukaranym grzywną w wysokości od 20 zł do nawet 5 tys. zł. Z kolei za podawanie do publicznej wiadomości wyników przedwyborczych badań lub przewidywanych wyników wyborów grozi kara grzywny od 500 tys. do 1 mln zł.
Źródło: businessinsider.com.pl