Obecny rząd nie ma gotowego planu, w jaki sposób ma się dokonać ta kluczowa dla energetyki reforma, a powrót do koncepcji rządu PiS nie wchodzi w grę. Z ustaleń Business Insider Polska wynika, że obecnie rozważana jest opcja powołania dwóch lub trzech spółek, skupiających aktywa węglowe, które będą miały zabezpieczone dostawy węgla z konkretnych kopalń. Największy spór toczy się jednak nie o kształt reformy, ale o długi koncernów.
Po kilku miesiącach od przejęcia władzy przez nowy rząd minister aktywów państwowych powołuje zespół do spraw wydzielenia aktywów węglowych ze spółek energetycznych z udziałem Skarbu Państwa. To jasny sygnał, że koncerny ostatecznie pozbędą się elektrowni węglowych i kopalń węgla brunatnego, które utrudniają im pozyskiwanie kredytów na inwestycje. To jednak oznacza też, że jak dotąd nowy rząd nie wypracował koncepcji reformy branży energetycznej, choć koncerny od dawna alarmują, że jest to sprawa pilna.
Co więcej, w ostatnich tygodniach wypływały na rynek ze strony rządu sprzeczne deklaracje, które powodowały albo gwałtowne tąpnięcia, albo mocne wzrosty notowań Polskiej Grupy Energetycznej, Enei czy Tauronu. Tak samo działo się zresztą za rządów PiS, gdy niektóre wypowiedzi ówczesnego ministra aktywów państwowych Jacka Sasina na temat przyszłości branży potrafiły mocno wstrząsnąć giełdowymi kursami koncernów.
Sprawdziliśmy, co dziś leży na stole w sprawie reformy energetyki. Pewne jest jedno — projekt rządu PiS polegający na utworzeniu Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego trafił do kosza. Jego główną zaletą było to, że był praktycznie gotowy, rząd PiS nie zdążył tylko przeforsować ustawy o gwarancjach państwa dla tej inicjatywy. Wad było znacznie więcej, a wśród nich dwie podstawowe — projekt był bardzo korzystny dla koncernów energetycznych, a mniej dla budżetu państwa, a po drugie zakładał, że NABE będzie rentowną spółką, co od początku wydawało się nierealne.
Z ustaleń Business Insider Polska wynika, że dziś rozważanych jest kilka opcji, a wśród nich powołanie zamiast NABE dwóch lub trzech spółek, które przejmą elektrownie opalane węglem oraz brunatne odkrywki (Bełchatów i Turów) od PGE, Tauronu, Enei i Energi. Spółki te miałyby zabezpieczyć sobie dostawy węgla z konkretnych polskich kopalń, co ułatwiłoby prognozowanie wydobycia zakładom górniczym. Przypomnijmy, że chodzi o niemal 70 bloków węglowych w całym kraju, ważnych dla bezpieczeństwa energetycznego Polski, ale też emitujących dużo CO2 i obciążonych potężnymi długami.
I właśnie o te długi — jak słyszymy — toczy się dziś zacięta batalia między spółkami a ministrem finansów. Rząd PiS poszedł koncernom na rękę — Skarb Państwa miał przejąć elektrownie za ok. 4 mld zł, a do tego państwowa NABE miała spłacić niemal 10 mld zł ich długów w ciągu ośmiu lat. Negocjacje między koncernami, bankami i rządem toczyły się bardzo długo, ale osiągnięto porozumienie.
— Zrobiliśmy awanturę i się udało — wspomina dziś jeden z menadżerów energetycznych, który brał udział w negocjacjach.
Teraz wróciliśmy do punktu wyjścia i rozmowy ruszają na nowo. Jak ustaliliśmy, minister finansów nie chce zgodzić się na przejęcie długów koncernów na taką skalę, jak w projekcie NABE. Z kolei nowe zarządy spółek energetycznych nie palą się do robienia awantur, a raczej są gotowe do ustępstw, byle tylko doprowadzić do jak najszybszego porozumienia. Czasu jest bowiem coraz mniej. — Proces wydzielenia aktywów powinien zakończyć się w przyszłym roku, a rok 2026 r. to już absolutnie graniczna data. Po tym terminie nie będziemy już w stanie finansować naszych inwestycji w OZE — mówi nam członek zarządu jednej z energetycznych firm.
W międzyczasie konieczne jest wykonanie nowych wycen aktywów węglowych w każdym z koncernów, przekonanie do projektu banków i przygotowanie planu działania nowych państwowych spółek, w tym ustalenie, w jaki sposób będą finansowane, skoro Unia Europejska nie pozwala na pomoc publiczną dla wytwarzania energii z węgla najdalej po 2028 r.
Po co reforma branży?
Polskie koncerny energetyczne opierają się głównie na produkcji energii z węgla, przez co od dekad stanowią podstawę bezpieczeństwa energetycznego kraju. Wraz z postępującymi działaniami na rzecz ochrony klimatu na całym świecie banki, ubezpieczyciele i inne instytucje finansowe zaczęły krytycznie patrzeć na spółki, które mają w swoich portfelach aktywa węglowe. W konsekwencji pozyskiwanie finansowania na inwestycje jest dla krajowej branży coraz droższe, a wkrótce może okazać się niemożliwe.
Węgiel jest więc dla polskich firm coraz większym obciążeniem. Również z tego powodu, że większość elektrowni to bardzo stare instalacje, mało efektywne, które pracują coraz krócej z uwagi na rosnącą produkcję z OZE i bez pomocy państwa już teraz byłyby nieopłacalne. Przypomnijmy, że dziś siłownie te mogą liczyć na wsparcie z rynku mocy, dzięki któremu otrzymują pieniądze za samą gotowość do pracy. Koszt rynku mocy w 2023 r. wyniósł 5,3 mld zł, a w 2024 r. sięgnie już 6,1 mld zł.
To wszystko przekłada się na wyniki finansowe koncernów. Największy krajowy wytwórca prądu — Polska Grupa Energetyczna — w 2023 r. zanotował 5 mld zł straty netto. To efekt potężnych odpisów, wynikających głównie z utraty wartości aktywów związanych z produkcją energii z węgla.
Koncerny chciałyby więc jak najszybciej pozbyć się elektrowni węglowych i przerzucić problem utrzymywania niewygodnych aktywów na państwo.
Źródło: businessinsider.com.pl